sobota, 30 lipca 2016

Poznajcie Żywe Trupy

Niedziele zawsze pojawiają się na horyzoncie niczym nieproszeni goście. Rozgaszczają się w naszym życiu, a następnie zmywają się z niego, zostawiając wszystkich z ręką w nocniku podczas poniedziałku.
Przynajmniej ja się tak czułam. Mózg mojej siostry działał na innych zasadach, których raczej nie będę miała okazji poznać. Nie jest to wielką stratą, biorąc pod uwagę jej humor podczas jazdy samochodem. Tata posyłał mi rozbawione spojrzenia z miejsca kierowcy, kiedy kurczyłam się w fotelu  w odpowiedzi na popisy wokalne Roxy.
Na jej obronę dodam, że czystość śpiewu nadrabiała entuzjazmem.
Czasami jednak dziękowałam Bogu, że jako pierwsza trafiałam do szkoły, rozstając się z Roksaną z bólem głowy. Mój tata był aniołem w tej kwestii. No w paru innych też można by go podpiąć pod tę kategorię.
Jeszcze zaspana wędruję powolnym krokiem pod salę, w której spędzę kolejne jakże upojne osiem godzin. Oto kolejna dziwaczna zaleta liceum, do którego uczęszczałam. To nauczyciele człapali się do nas, a nie my do nich. W klasach czekał na nas czajnik oraz kubki, które kupiliśmy sobie w zeszłym roku. Idiotyczne? Może troszkę. Nieprzydatne? Zadziwiająco nie. Gdyby nie delikatny swąd rywalizacji mogłabym nawet powiedzieć, że czyniło to miejscem nawet przytulnym.
Cały dzień wydawał się być bardziej niż monotonny. Jak zwykle zdawałam relację ze swojego życia na twitterze, pomijając imiona oraz pewne detale, które mogłyby komuś pomóc rozszyfrować tożsamość Bezimiennej. To spotkanie z Sarą przed moimi indywidualnymi zajęciami z chemii sprawiło, że się zaniepokoiłam.
Widzicie, jeśli znacie kogoś naprawdę długo i się z nim przyjaźnicie, to zaczynacie zwracać uwagę na szczegóły. Robicie to podświadomie bądź nie. Kopacz nigdy nie starała się ukrywać swoich emocji, ale tym razem wydawała się być… inna.
Brzmi dziwnie? A i owszem.
Nie chodziło o jej wygląd. Tutaj wszystko pozostawało bez zmian. Wiecie, para brązowych oczu, pomalowane rzęsy, wyregulowane brwi… Nie straciła ręki, nogi. Nikt nie wybił jej też zębów. Brązowe włosy jak zawsze były wyprostowane, co sprawiało, że wstawała wcześniej niż ja o jakieś pół godziny. Nie była blada, nie rozglądała się nerwowo na boki, nie wzdychała dramatycznie.
Po prostu usiadła na ławce obok mnie i splotła swoje dłonie razem w dziwnym uścisku. Właśnie dlatego uznałam, że Sara jest koszmarnie roztrzęsiona i zwyczajnie nie chce, żebym zauważyła, jak drżą jej ręce.
I może właśnie dlatego praktycznie dostałam palpitacji, doprowadzając się do stanu przedzawałowego.
– Wiktor coś odwalił? – Spytałam zaniepokojona, nie odpowiadając na jej powitanie. – Wróciliście już do siebie?
– Mandy, nic się nie stało – odpowiedziała obronnym tonem.
Prychnęłam z rozdrażnieniem. Przecież to było jasne, że COŚ się jednak stało. Udzieliła właśnie typowej kobiecej twierdzącej odpowiedzi.
– Saro, rozmawiałyśmy w sobotę, jeśli wróciłaś do Wiktora, to naprawdę nie będę cię potępiać… Zaakceptowałam twoją odpowiedź.
No może nie do końca zaakceptowałam… Ale jestem na dobrej drodze by to zrobić. Za jakieś czterdzieści lat może zakończę tę misję sukcesem. Jeśli dobrze pójdzie, może nawet pojawię się na chrzcinach ich wnuczki bądź wnuka.
– Mandy, mówię ci, że nic się nie stało.
– Okej, więc może to nie Wiktor… Coś z Dominikiem? Znowu zaspał? Chce sprzedać nerkę, żeby kupić sobie nową grę?
Sara mamrocze coś pod nosem i wygląda na niemal załamaną moim zachowaniem. Prostuje się jednak, kiedy z łazienki niedaleko klasy wychodzi banda Żywych Trupów.
Takie grupy ma każde liceum, gimnazjum i pewnie podstawówka, bo wizja niewinnych dzieci już dawno została zrujnowana przez opowieści mojej najmłodszej siostry.
Jak rozpoznać Żywego Trupa? Uwierzcie mi, miałam z nimi styczność tyle razy, że powinnam napisać poradnik.
Żywy Trup to nie jest stereotypowy plastik, choć zapewne część z nich należy do obu grup. Tym mianem ja i Dominik określaliśmy osoby o dosyć osobliwych zainteresowaniach, jakimi są plotki, rozbijanie związków, rozpowiadanie o straconym w wieku 14 lat dziewictwie (zadziwiające, ale niektórzy naprawdę uznają to za osiągnięcie) oraz przekonywanie społeczności o możliwości posiadania minusowego IQ.
W takie dni jak te powinnam zbierać mój jad w słoiczek i sprzedawać go jako truciznę.
Bóg mi świadkiem że byłabym bajecznie bogata.
Najbardziej bolał fakt, że królowa Żywych Trupów, panie i panowie, chodziła ze mną do klasy. Co zabawniej to ona była jej przewodniczącą. Nazwijcie to zazdrością, ale zwyczajnie nie potrafiłam traktować jej poważnie. Jej kartoteka i lista potencjalnych zabawek seksualnych powinna być bardziej obszerna niż lista past do zębów, jakich używam.
Tuż obok niej z dumnie uniesioną głową wędrowała jej przyboczna. Ku wielkiemu zaskoczeniu… również uczęszczała do mojej klasy i stanowiła zastępcę naszej kochanej Martyny. Kaśka nie przeszkadzała mi jednak bardziej niż większość społeczeństwa. Nie przeszkadzał mi jej nowy kolor włosów (platynowy blond) i odrosty na pół głowy. Chodziło raczej o wieczny brak własnego zdania.
– Masz mord w oczach – informuje mnie teatralnym szeptem Sara.
– Nie wiem, o czym mówisz – udaję, zgrywając niewiniątko.
Sara odpowiada na powitanie Katarzyny i Martyny, uśmiechając się do nich. Gdybyśmy były w Hogwarcie, nazwałabym ją zdrajcą krwi. Zasłużyła sobie.
– Nie wiem, co ty i Dom do nich macie… – zaczyna swoją stałą śpiewkę. – Wydają się być całkiem sympatyczne.
– Spędzasz z nimi tylko kilka godzin w tygodniu na zajęciach z rozszerzonej historii… To ja cierpię katusze, oglądając ich twarze niemal na każdej lekcji.
– Dramatyzujesz. Poza tym oglądanie ich twarzy nie może być aż taką męką… Są chociaż ładne.
– Nie dramatyzuję – oburzam się poruszona. – Zwyczajnie nie znasz się na ludziach.
– Doskonale znam się na ludziach…
– Nie bądź zbyt pewna siebie. W końcu chodziłaś z Wiktorem.
Kopacz uderza mnie lekko w ramię, ale słyszę jej chichot. Naiwna Sara. Myśli, że żartowałam… Co dodatkowo czyni moją drogę do akceptacji jej decyzji o odzyskaniu tego małego fiutka jeszcze trudniejszą.
Moja najlepsza przyjaciółka wzdycha dramatycznie, spoglądając na swój zegarek. Posyła mi rozbawione spojrzenie i wstaje z ławki.
– Jesteś geniuszem zła. Naprawdę mnie zagadałaś o głupiej i głupszej, a teraz porzucasz, gdy umieram z ciekawości…
– Wierzę, że nic ci nie będzie, Mandy – śmieje się, machając mi na pożegnanie.
– Nie myśl, że ci się to upiecze! – Odgrażam się poważnie.
Pani Kornacka pojawia się punktualnie. To jedna z łączących nas cech. Nienawidziłam się spóźniać i ona najwyraźniej też, bo przez te kilka miesięcy zawsze zjawiała się na równi z czasem rozpoczęcia zajęć.
Otwiera drzwi do sali i wchodzi pierwsza, kładąc swoją brązową torebkę na biurku. Uśmiecha się w moim kierunku, gdy zajmuję miejsce w pierwsze ławce i wyciągam notatnik.
Co mogę powiedzieć o pani Kornackiej?
Myślę, że jest sprawiedliwa. Nawet jeśli kogoś nie lubi, to ocenia go tak jak innych. Tylko czasami według klasy wymyka jej się, że niektórzy z nich są chemicznymi zerami i powinni zmienić rozszerzenie. Biorąc pod uwagę, że spotykamy się kilka razy w tygodniu… Zawsze mogło być gorzej.
Mogła na przykład kłaść im na głowę jabłka i próbować trafić w nie nożem.
Och, za ten show byłam gotowa nawet zapłacić…
Poza tym pani Kornacka to absolutny bóg chemicznym w naszej szkole. Członek OKE i takie tam. Wyjaśnia wszystko w prosty i przystępny sposób na sporej ilości przykładów. Jeśli ktoś z nią przetrwa trzy lata, nie będzie załamany psychicznie i uzyska nawet w miarę porządne oceny, to nie powinien się bać. Tak przynajmniej uważa Dom.
Gdybym miała natomiast określić jej wiek, powiedziałabym, że bliżej jej do grobu niż dalej… Nie żebym jej tego życzyła! Zwyczajnie jest już bliżej emerytury, choć energią przebija niejedną praktykantkę, z którą miałam do czynienia. Chemia wydawała się być jej pasją i drugim mężem.
Chciałabym spełniać się jak ona w swoim zawodzie za jakąś dekadę.

***

Nie mogę uwierzyć, że się jej udało.
Poważnie. Ona nie jest geniuszem zła. Szatan to jej drugie imię.
Byłam w ciężkim szoku, kiedy doczłapałam się do klasy Sary, a ona okazała się być zwolniona przez jej ojca. Oczywiście nie zamierzała mi o tym powiedzieć i nie raczyła odpisać na moje pogróżki. Zaczynałam rozważać, czy nie wpadła w jakieś kłopoty albo ktoś nie zachorował.
Może byłam jednak troszeczkę melodramatyczna, ale cóż poradzić… Jestem w końcu dziewczyną, tak?
Wracam do domu, zastając Roksanę przed telewizorem. Odwiozła ją zapewne mama Ali, koleżanki z klasy, z którą tata ma cichy układ. Przez chwilę siedzę na kanapie w milczeniu, spoglądając na telewizor i z uwagą obserwując bajkę.
Nie mam dzisiaj serca do robienia obiadu, zmywania, sprzątania i całego zamieszania. Czuję się dziwnie zmęczona, a czeka mnie jeszcze parę godzin intensywnej nauki oraz urozmaicenia życia mojej siostrze do powrotu taty.
Wpatruję się w sufit z uwagą, odrywając wzrok od ekranu telewizora. Czasami chciałabym, żeby moje życie było prostsze.
– Mandy, może zjemy dzisiaj pizzę?
– Myślałam, że pizzę jemy w piątek…
– Nie mam nic przeciwko pizzy dwa razy w tygodniu.
Wywracam oczami z uśmiechem. Oczywiście. Roksana nie miałaby nic przeciwko pizzy na śniadanie, lunch, obiad, podwieczorek i kolację… Jadłaby ją tak długo, aż wreszcie zapomniałaby smaku innego jedzenia.
– Zapewne wiesz, co zrobiłaby Iga, gdyby tu była – odpowiadam poważnie.
Roxy zamiera w miejscu, spoglądając na mnie poważnie. Zna odpowiedź. Najstarsza Wajsówna nie znosiła fast foodów i wszelkiego jedzenia z paczek bądź folii. Ja z kolei uznaję zasadę jednego grzeszku tygodniowo i jak dotąd zdawała ona egzamin.
– Masz szczęście, że jej tu nie ma…
– Właśnie dlatego to ty jesteś moją ulubioną siostrą.
Prycham szczerze rozbawiona i zamawiam pizzę z zieloną papryką, podając dostawcy nasz adres. Zielona papryka to zdrowa papryka. Czy można odmówić zielonemu warzywu?
Zielone oznacza nadzieję! Zielone jest zdrowe i dobre.
Chyba że to pleśń.
Roksana i ja zastanawiamy stół dla dwóch osób, kłócąc się w międzyczasie o pilota. Sprzątamy po obiedzie, zostawiając kawałek dla taty, który zapewne nasze wykwintne danie podgrzeje sobie w mikrofali.
Przez następne kilka godzin obie odrabiamy lekcje, a następnie słuchamy muzyki. Obie wydajemy się być zmęczone długim dniem, ale Roxy jak zawsze dzielnie czeka na tatę. To jej osobista tradycja. W dni takie jak ten zastanawiam się, czy on o niej pamięta albo chociaż zdaje sobie z niej sprawę.
Nie mam do niego pretensji. Stara się, prowadząc własną poradnię ginekologiczno-położniczą, a także opiekując się nami najlepiej, jak potrafi. Po prostu czasami niedzielne obiady nie wystarczają, by nawiązać z nim normalną rozmowę albo spędzić razem czas skoro nas praktycznie nie zna.
Czasami poświęcenie komuś kilku godzin w ciągu tygodnia na zwyczajną rozmowę stanowi prawdziwy luksus, na który nie wszyscy najwidoczniej mogą sobie pozwolić.


2 komentarze:

  1. Ugh, niedziele są straszne. W pewnym sensie nawet gorsze od poniedziałków, bo w nie masz przed sobą perspektywę całego, długiego tygodnia. Normalnie jakby ktoś wywiesił ci przed oczami plakietkę z napisem "Jutro poniedziałek!" i to tak wisi nad tobą, jak miecz Damoklesa normalnie. A jak już ten poniedziałek, to każda godzinka przybliża cię do weekendu. A w niedzielę każda godzinka przybliża cię do poniedziałku. Taka subtelna różnica... Dobra, wyłożyłam już swoją arcymądrą filozofię, to idę dalej ;) O Boże, jak tak czytałam, że u Mandy to nauczyciele przychodzą do nich, to aż mi się mimowolnie przypomniało, jak pierwszego dnia liceum całą długą przerwę szukaliśmy sali od łaciny. Ech, te czasy... Ale powiem ci, że coś w tym jest, jeśli w danej sali uczy się tylko, albo i głównie, danego przedmiotu. Wtedy mózg jakoś tak się sam dostraja do myślenia w konkretny sposób. Jak tam w trzeciej klasie przenieśli historię raz w tygodniu do sali od łaciny, to... No, normalnie wszystkim się tam fatalnie myślało. Jakoś tam było po prostu nie tak ;) Ta, tak właśnie komentuję Twój rozdział i po prostu w tym komentarzu jest tyle o rzeczonym rozdziale, że nie mogę... Dobra, już się ogarniam. O, to wręcz urocze, że Mandy tak wyczuła, że z Sarą jest coś nie tak. Ale owszem, to tak działa. Gdy kogoś znamy wystarczająco dobrze, wystarczy jeden rzut oka i już wiemy, że coś się dzieje. Nawet jeśli nie umiemy wytłumaczyć, po czym to poznaliśmy. Po prostu tak jest. I sama jestem ciekawa, co też Sarze się tak właściwie przytrafiło. Żywe Trupy, ha, ha, boskie :D No tak, bez nich człowiek się nie obejdzie, zawsze muszą być... Chociaż powiem ci, że jak dla mnie to one chyba bardziej zalewają gimnazja. Nie wiem, może po prostu za słabo ich wypatrywałam, ale u mnie w liceum aż tak bardzo nie rzucały się w oczy. Nie żebym na to narzekała ;) Ale współczuję Mandy, że musi je znosić. Zwłaszcza, że w tym konkretnym przypadku nie ma po swojej stronie Sary. To trochę przykre... Chociaż i też piękne, że potrafią się ze sobą przyjaźnić, nawet jeżeli nie lubią do końca tych samych rzeczy albo osób. Cóż, ja tam bez bicia przyznaję się, że również jestem jak Roksana i pizzę mogłabym jeść na okrągło. Chyba, bo nigdy nie próbowałam i w sumie to zasadniczo dość rzadko zdarza mi się ją jeść. Ale zawsze mam na nią ochotę i jak ktoś proponuje, to nie odmawiam ;) Ech, ta moja biedna silna wolna... Ha, ha, padłam ze śmiechu przy tekście o pleśni! A ja właśnie wczoraj pro-zdrowotnie ugotowałam brokuły na parze... Zielony rządzi! Ta, właśnie, chyba że to pleśń ;) Naprawdę uwielbiam Twoje poczucie humoru. I to, jak błyskawicznie potrafisz przejść od niego do smutno-melancholijno-mądrych rzeczy. You know, what I mean, right? Końcówka świetna. Po prostu świetna. Zbyt prawdziwa, niestety...

    Pozdrawiam i życzę dużo weny,
    Lakia

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!
    Doskwiera Ci brak czytelników? Chcesz na bieżąco reklamować swoje nowe publikacje?
    A może chciałabyś poczytać jedno z naszych opowiadań w interesującej Cię kategorii?
    Jeśli na choć jedno z tych pytań odpowiedź brzmi "tak", zapraszamy Cię do odwiedzenia Katalogowo. Każdego dnia gości u nas wielu bloggerów! Oragnizujemy również konkursy i loterie, dzięki którym Twój blog zyska dodatkowy rozgłos.
    Wystarczy się zgłosić, śledzić naszą aktywność oraz reklamować swoją twórczość w zakładce "Wasze nowości".
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny,
    Ayame

    OdpowiedzUsuń