sobota, 2 lipca 2016

Łazienkowa porażka

 

Gdybym była bohaterką serialu, który oglądam, współczułabym sobie i jednocześnie uśmiechała się nieco kpiąco, wiedząc, że takie rzeczy nigdy mi się nie przydarzą. Pewne sytuacje zwyczajnie nie miały miejsca w rzeczywistości.
Cóż nie jestem bohaterką serialu. Może nawet i lepiej. Nie muszę oglądać tego żenującego dnia jeszcze raz. Nawet wersja HD by mnie do tego nie przekonała.
Wszystko zaczęło się całkiem normalnie. Niewinnie. Wstałam z łóżka, wykąpałam się, zrobiłam śniadanie, zjadłam je, umyłam zęby, sprawdziłam, czy Roxy jest spakowana do szkoły… Ot taka codzienna rutyna.
Może to ona uśpiła moją czujność.
Jakimś cudem z tego wspaniale zapowiadającego się poranka dotarłam do momentu, gdzie zamknięta w damskiej toalecie, będę prawdopodobnie wagarować (po raz trzeci w moim życiu!) ledwie w drugim tygodniu września razem z moją przyjaciółką, która wypłakuje się na moim ramieniu.
Od dziesięciu, cholernych, minut. Tak, liczyłam.
Nie miałabym nic przeciwko, gdyby płakała na moim ramieniu za trzy godziny w swoim pokoju, ale na litość boską czy ona nie czytała Harry’ego Pottera? Płaczące w szkolnych toaletach dziewczyny narażone są na niebezpieczeństwo! Co prawda może nie spotkamy Bazyliszka, choć nigdy nie można być pewnym zawartości rur kanalizacyjnych, ale trolli jest tu pełno. W końcu chodzimy do liceum połączonego z gimnazjum.
Sara jednak wydaje się być błogo pogrążona w swojej nieświadomości, a ja myślę, że nie powinnam jej ostrzegać. W końcu jej sytuacja nie prezentuje się najlepiej. Z jakiegoś sensownego powodu w końcu płacze. Przynajmniej mam nadzieję, że ten powód jest sensowny, skoro narażam na szwank moją reputację wzorowej uczennicy oraz, co ważniejsze, życie. Moje priorytety różnią się od tych Hermiony.
Wzdycham cichutko, ale przy ciszy przerywanej jedynie jej dyskretnymi pociągnięciami nosa, to brzmi jak spacer tonowego słonia po folii bąbelkowej.
Kopacz spogląda na mnie swoimi oczami w stylu jelonka bambi. Mam wrażenie, że utknęła w dole rozpaczy na tyle głęboko, iż zapomniała o mojej obecności… Podaję jej kolejną chusteczkę, którą wyciera oczy, nie dbając o rozmazane smugi tuszu do rzęs.
Staram się nie naciskać. Jeśli będzie chciała, sama zacznie opowieść, ale prawda jest taka, że odkąd dziesięć minut temu znalazła się pod moją salą i ze swoją miną cierpiętnika pociągnęła mnie za dłoń w kierunku damskich toalet, gdzie to zamknęła się ze mną w jednej z kabin… jestem odrobinę więcej niż ciekawa. Naprawdę nie mam ochoty opuszczać zajęć i nie chodzi tu nawet o świeżo rozpoczęty rok szkolny.
No dobra. Może troszeczkę chodzi. Poza tym to była godzina wychowawcza. Jeśli już mam wagarować, mogłaby to być chociaż historia na litość boską.
– Wiktor ze mną zerwał – mówi wreszcie Sara, patrząc bezradnie na swoje dłonie.
Zanim zostanę potępiona, ukamienowana, a także trafi mnie grom z jasnego nieba, mogę przyrzec, że nie planowałam tego, co zdarzyło się dalej.
– Znowu?
Czuję się winna już w chwili, kiedy widzę jej minę. To nie jest już zraniony jelonek bambi. Tak wygląda bambi, który ląduje przed ciężarówką z lodami. Winię za to moje usta, które czasami tracą kontakt z mózgiem.
Sara wydobywa z siebie jedynie nerwowy chichot, kiwając głową i od razu wbijając wzrok w swoje dłonie. Powinnam zdobyć się na jakąś wprawiającą w zadumę przemowę albo chociaż spróbować ją pocieszyć, ale w głębi siebie, i wcale nie jest to zbyt głęboko, jestem zadowolona. Nie chodzi o to, że nie lubię Wiktora. Chociaż nie lubię. Problem tkwi raczej w szczególe, że chociaż są razem dwa lata to, co najmniej połowę tego czasu spędzili, schodząc się i rozchodząc. Wciągnęli przy tym do tego mnie i Dominika, brata Sary, niegdyś przyjaciela Wiktora.
No właśnie. Niegdyś. Od jakiegoś czasu wymieniają się jedynie grzecznościowymi formułkami, chcąc uniknąć spektakularnej kłótni, co nie wpłynęłoby zbyt dobrze na i tak napiętą atmosferę pomiędzy tą dwójką.
Wierzę, że Wiktora da się lubić. Był w końcu chłopakiem Sary, więc musiała w nim coś widzieć. Ja za to tego nie dostrzegałam i odnosiłam wrażenie, że moje szkła kontaktowe nie mają z tym nic wspólnego.
– Mandy, pomożesz mi go odzyskać?
Spoglądam na zegarek, widząc, że powinnam wracać do sali. Zapewne gdybym miała więcej czasu, gdyby cała ta paradoksalna sytuacja nie miała miejsca w szkole, udałoby mi się ją przekonać do zmiany zdania. Potrzebowałam tylko szklanki kakao i ciastek w hurtowych ilościach.
Niestety w toalecie łatwo jest jedynie o bakterie.
Bardzo powoli podnoszę wzrok i zerkam na Sarę, która uśmiecha się pełna nadziei. Właśnie wtedy moje usta po raz drugi podczas tej rozmowy tracą kontakt z mózgiem i zdecydowanie postanawiają zrujnować mój dobry humor.
– Pomogę.
Kopacz przytula mnie do siebie, kiwając głową z radością. Ja tymczasem mam ochotę przyłożyć sobie lufę do skroni i zobaczyć, w którą stronę rozpryśnie mi się mózg.

***

Przez całą godzinę zastanawiam się, kim byłam w poprzednim życiu, że los pokarał mnie tak obrzydliwą karmą. Gwałcicielem kotów? Czcicielem szatana, jodłującym w górach? Słuchałam jednym uchem, jak nasi wychowawcy proponowali pozostawienie samorządu klasowego bez zmian, a dwadzieścia osób nie widziało w tym żadnego problemu.
Prawdę mówiąc, miałam na ten temat inne zdanie, ale wolałam je zachować dla siebie.
Nie mogłam powiedzieć nic złego na temat naszej trójki klasowej, ale nie powiedziałabym o nich też nic dobrego. Właśnie dlatego nie przepadałam za szkołą.
Mój tata odkąd nauczyłam się czytać, powtarza, że wyglądam na osobę samowystarczalną. Wystarczy dać mi książkę, herbatę, ciepłe skarpetki. No ewentualnie laptop z dostępem do internetu. Nie mówię zbyt wiele. Zwłaszcza na samym początku. Dorastałam stłumiona przez gadatliwą siostrę, która zawsze dziwiła się, czemu nie latam za nią i jej koleżankami jak ich młodsze siostry.
Wiedziałam, że nie chciała mnie urazić, ale nie mogłam nic na to poradzić, jaki efekt wywołały u mnie jej słowa. Czułam, że nie pasuję do jej rozchichotanego kącika wzajemnej adoracji i podobne odnoszę wrażenie, siedząc w tej klasie z wolnym miejscem obok siebie. Jestem jak pojedynczy element układanki z innego zestawu puzzli.
Czasami żałuję, że nie zmieniłam liceum w pierwszej klasie, do czego przez pewien czas namawiała mnie Sara. Pewnie czuła się winna, bo trafiłam do tej szkoły właśnie ze względu na nią.
Od przedszkola byłyśmy nierozłączne, choć poznałyśmy się przez przypadek. Nauczycielka postanowiła rozdzielić ją i jej brata, ponieważ ciągle sobie dokuczali. Myślę, że tak łatwo znalazłyśmy wspólny język, bo ona sama też była troszkę dziwna. Z czasem zaprzyjaźniłam się i z Dominikiem oraz kuzynem rodzeństwa Kopacz. Filip wyjechał jednak z Warszawy, gdy kończył szóstą klasę, a utrzymywanie kontaktu zbytnio nam nie wyszło. Wymieniliśmy się kilkoma pocztówkami i jakoś tak… nie wypaliło.
No w każdym bądź razie do pozostania w liceum imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza przekonała mnie sama oferta edukacyjna. Cała magia polega na fakcie, że w klasie trzeciej gimnazjum wybieraliśmy jedynie język, którego chcieliśmy się uczyć i na podstawie tego byliśmy przydzielani do odpowiednich klas.
Rok szkolny trwa tutaj trzy semestry i pod koniec drugiego zostaliśmy zobligowani do wypełnienia deklaracji o rozszerzeniach. Na ich podstawie sformułowane zostały natomiast oddzielne grupy przedmiotowe. Po drugim semestrze na rok przydzielane są także IPN – Indywidualne Programy Nauczania. W dużym skrócie oznacza to, że jest się jedynym uczestnikiem zajęć. Brzmi przerażająco? Może troszeczkę, ale w gruncie rzeczy sprawa jest więcej niż niesamowita.
Ja miałam to szczęście i udało mi się zdobyć IPN z chemii, co w sumie zawdzięczam również Sarze, która przekonywała mnie do złożenia wniosku. Bez dwóch zdań było warto, chociaż świadomość o utrzymywaniu odpowiednich standardów działała na człowieka nieco stresująco.
Jeśli średnia ucznia z IPN spadnie poniżej czwórki, nauczyciel prowadzący ma możliwość zwołania rady pedagogicznej i odebrania tych zajęć. Starałam się, jak mogłam, by moje oceny były odpowiednie nie tylko ze względu na tę opcję, ale przede wszystkim cicho liczyłam, że po drugim semestrze i w tym roku przypadnie mi IPN.
Lubiłam panią Kornacką i choć na początku nieco się stresowałam, to teraz lekcje z nią nie były męką. Lubiłam chemię znacznie bardziej niż biologię, którą również rozszerzałam, choć tej decyzji nieco żałowałam. Na szczęście rozszerzona matematyka nie okazała się tak tragiczna, jak podejrzewałam. Zwłaszcza mając Dominika, który uwielbiał odpowiadać na moje pytania i wykazywał anielską cierpliwość, gdy musiał mi coś wytłumaczyć.
Sara nigdy tego nie komentowała, ale wiedziałam, co sądzi o moim planie zajęć. Dla niej to była głupota, dla mnie konieczność. Zapewne mogłabym wrzucić na luz, gdybym nie myślała o medycynie w Warszawie, a tutaj w przeciwieństwie do reszty miast, rozszerzona matematyka jest wymagana.
Iga miała tę swobodę, że mogła wybrać dowolne miejsce w Polsce. Idąc na studia, nie musiała się przejmować moim powrotem do domu i zrobieniem obiadu. Byłam oD niej ledwie o dwa lata młodsza, więc jej spokój okazywał się w pełni uzasadniony. Tymczasem ja musiałam myśleć o najmłodszej Wajsównie i tacie ze skłonnościami pracoholika.
Właśnie dlatego moja starsza siostra trafiła na studia w Poznaniu i wygląda na to, że na dobre się tam zadomowiła. Już w zeszłym roku wracała do domu ledwie raz w miesiącu, a w te wakacje zapowiedziała jeszcze rzadsze odwiedziny. Ponoć wiązało się to z jej praktykami w kancelarii, ale ja podejrzewałam, że znalazła sobie faceta, który jest w stanie wytrzymać z jej apodyktycznymi skłonnościami.
Na jej miejscu też bym się takiego trzymała, bo nie wiem, kiedy trafi się taki następny. O ile w ogóle się trafi.
Reszta dnia upływa mi naprawdę spokojnie. Zero płaczącej Sary, zero wypadków na drodze, zero pożarów spowodowanych przyrządzaniem obiadu… Mogłabym się nawet zrelaksować, ale cały czas przeklinam swoją głupotę i wracam do tej łazienkowej porażki. Czemu ja się zgodziłam? Przecież to nie miało sensu, a znając życie Kopacz pewnie i tak wróci do Wiktora przed końcem tygodnia.
Kiedy mój telefon zaczyna dzwonić i na wyświetlaczu widzę imię najlepszej przyjaciółki, jestem niemal pewna, że zaraz przekaże mi radosne nowiny.
– Jak bardzo lubisz niespodzianki? – Pyta bez powitania.
– W skali od jednego do dziesięciu?
– Tak.
– Minus nieskończoność.
– Nie sądziłam, że sprawa ma się aż tak poważnie – odpowiada z rozbawieniem. – Masz już jakiś plan?
– Kilka – przyznaję, choć nie mam zamiaru wprowadzać jej w szczegóły wyjazdu do Uzbekistanu i zostania sprzedawcą bananów. Mogłabym też hodować alpaki. W zoo wydają się całkiem przyjazne. – To co z tą niespodzianką?
– Myślę, że będzie zabawniej, jeśli sama się przekonasz!
– Sara… – zaczynam z oburzeniem.
– Wybacz, ale mama mnie woła. Zobaczymy się jutro!
Właśnie w takich chwilach mam poważne chęci kogoś zamordować. Tak się zwyczajnie nie robi. Włączam laptopa, mając zamiar jak w każdy piątek nadrobić zaległy odcinek Teen Wolfa przed powrotem Roksany z basenu. Nim jednak go pobiorę, zaglądam na bloga i chociaż publikowałam już post w tym tygodniu, moje palce same śmigają po klawiaturze.


#229: Zastanów się…

Osoby, które w 23 parze chromosomów obok X posiadają również magiczne Y, możemy nazwać na wiele sposobów. Chłopak, facet, mężczyzna, okazjonalnie dupek… Naprawdę wszystko zależy od Twojej kreatywności i znajomości przekleństw w językach obcych.
Bywają przypadki, kiedy w wyniki różnych zdarzeń losowych związek z Twoim ukochanym, rozpada się. Nie wnikajmy już w powody, bo w końcu może być ich cała masa. Zdradził Cię? Porzucił przed studniówką? Wybrał inną? Jest gejem?
To tylko kilka opcji… W tej chwili interesujesz mnie tylko Ty i co zrobisz z kartami, które w tym rozdaniu dał Ci los. Masz zamiar cierpieć i szaleć z rozpaczy tylko dlatego, że ktoś Cię nie docenił? Masz zamiar błagać go o wybaczenie, chociaż NIC nie zrobiłaś? Dziewczyno, gdzie Twój szacunek do samej siebie?
Jeśli Cię zostawił, zdradził, porzucił bez wyjaśnienia i chęci rozmowy, jeśli Cię potraktował jak jedną z wielu, to czy POWINNAŚ za nim tęsknić?
Jesteś wyjątkowa. Uświadom to sobie, bo chyba najwyższa pora zmienić coś w swoim życiu. Może Twój wybranek zmieni zdanie i wróci do Ciebie na kolanach, błagając o wybaczenie…
Przede wszystkim zastanów się, czy jest sens w walce o niektóre osoby.
Miłego września i pamiętajcie o uśmiechu! Razem przetrwamy te kilka miesięcy.

xoxo,
Bezimienna


Troszeczkę czasu minęło, odkąd coś publikowałam i czuję się nieco speszona... Początki zawsze są trudne, więc mam nadzieję, że Was nie odstraszyłam. Pozdrawiam! :)

3 komentarze:

  1. Droga Aleksandro, pisz dalej! Nie mogę się doczekać kolejnych części przygód Mandy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, absolutnie, pod żadnym pozorem się nie pesz. I nie, zdecydowanie nas nie odstraszyłaś. Rozdział jest genialny! Po prostu świetny :) Osobiście czytało mi się go z ogromną przyjemnością i po prostu pokładałam się ze śmiechu. To jest tak bardzo Twoje, tak pełnego twojego cudownego, sarkastycznego poczucia humoru... Padłam już na samym początku, przy tym wstępie z serialem (boski!) i potem przy "Znowu?", i przy nawiązaniu do Harry'ego Pottera, i przy rozpryskującym się mózgu, i przy hodowaniu alpak... No cudo, po prostu istne cudo. Dawno się tak nie uśmiałam. W ogóle jak dla mnie wstęp jest genialny, bardzo dobrze wyszło Ci wprowadzenie w świat głównej bohaterki, odsłaniając go powoli, ale i w fenomenalny sposób. I jak dla mnie Mandy po prostu nie da się nie lubić, jest przegenialna :) A Sara mimowolnie skojarzyła mi się trochę z tą moją przyjaciółką, o której Ci ostatnio wspominałam... No, sytuacje podobne. Tak więc znam ból Mandy, bo też parę razy potakiwałam, mając ochotę tak naprawdę odstrzelić sobie łeb. Tak więc prawdziwość tej sytuacji jak dla mnie była jeszcze dodatkowym atutem. To wszystko jest takie szczere, takie naturalne, a przez to i niesamowicie lekkie... Fantastyczne po prostu :) Jeżeli to dla Ciebie jest "trudny" początek, to ja dosłownie umieram z ciekawości, jak też będzie wyglądał ciąg dalszy. Na razie zapowiada się po prostu bezbłędnie :) Boże, dopiero teraz odczułam, jak ja bardzo tęskniłam za Twoimi tekstami! Kocham Twój styl :) No, to teraz tylko nie każ nam za długo czekać na ciąg dalszy.

    Ściskam i życzę weny,
    Lakia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, aż się chyba zarumieniłam po tylu miłych słowach! Cieszę się, że Mandy wywarła tak dobre pierwsze wrażenie i mam nadzieję, że się utrzyma. Generalnie to czytając Twoje maile, podobieństwo sytuacji również rzuciło mi się w oczy, co było nawet zabawne.

      Pozdrawiam!

      Usuń